Spojrzałem w dół i zaśmiałem się cicho i podszedłem do swojej torby. Gdy przykucnąłem i zacząłem przeszukiwać torbę, powiedziałem:
- Czyli tak to zaplanowałaś. Sprytnie. - Rzuciłem koszulą w dziewczynę, nawet na nią nie patrząc. Czarnowłosa spojrzała na mnie jak na idiotę, a ja powiedziałem - No chyba nie pokażesz się w takim stanie przed dzieckiem, prawda?
Usiadłem pod ścianą, opierając plecy i oparcie o mur. Patrzyłem na dziewczynę i trudno było mi się powstrzymać przed rzuceniem się na nią. Carmelle krótką chwilę mi się przyglądała, wyraźnie zaskoczona moim zachowaniem, a później zaczęła się ubierać. Zapytała:
- Nie rzucisz się na mnie?
- Nie.
- Co, matki cię już nie kręcą?
- Wciąż chcę na ciebie rzucić, więc raczej nie o to chodzi, no nie? - Uśmiechnąłem się, zakryty włosami. - Teraz to już nie mój interes. Jeśli ci zależy to się postarasz, a wiesz, że potrafisz. - Wstałem i podszedłem do torby. Zabrałem ją i ruszyłem w stronę klapy. Powiedziałem nim wyszedłem - Jeśli będziesz chciała to mnie znajdziesz, a jeśli nie to raczej przeżyję... Dzięki.
Wyszedłem i zeskoczyłem z dachu. Ruszyłem w stronę bramy miasta, by wrócić do areny. Brakowało mi już zapachu potu, strachu i krwi...
***
Po pewnym czasie byłem już pod ziemią, w tym zapyziałym miejscu. Nie znosiłem go, jednak wciąż tutaj wracałem. Zupełnie jak z Carmelle. Ubrałem czerwony strój do walki z kapturem i ruszyłem korytarzem. Ominąłem jakąś parę kopulującą na ziemi. Było ostro. Uśmiechnąłem się tylko na ten miły akcent i ruszyłem w stronę klatek. Wszedłem na arenę i zobaczyłem zielonego, spasłego goblina. Zapytałem sędziego, przekrzykując się przez dźwięki rozmów:
- Serio?!
Mężczyzna tylko kiwnął głową. Westchnąłem i pomyślałem, że dzisiaj będzie krótka walka...
< Carmelle? Nie chcę mi się tego opisywać ;_; >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz