Oporządziłem go nim zdążyła przybyć moja służba. Wsiadłem na konia i ruszyłem galopem. Mordor zarżał głośno, będąc szczęśliwym z przejażdżki. Jechałem przez mokre pola uprawne, a później skręciłem między pagórkami i o mało nie wpadłbym na jakiegoś konia. Mordor zdenerwował się i stanął dęba. Krzyknąłem:
- Cholera jasna! - Z trudem utrzymywałem się na grzbiecie konia. - Mordor uspokój się!
Koń jednak nie reagował, więc wpłynąłem na jego mózg i uspokoiłem go. Rozejrzałem się i zobaczyłem brunetkę, tą samą co na dzisiejszym obiedzie. Odwróciła się w moją stronę, w międzyczasie mignęła mi rana od ugryzienia wampira na jej szyi. Szybko się domyśliłem, że to ta dziewczyna, którą ugryzłem rano. Zapytałem beznamiętnie:
- Wszystko w porządku? Nic wam nie zrobiłem?
Nachyliłem się i spojrzałem czy nic nie stało się mojemu koniowatemu. Podniósł lewe kopyto. Zeskoczyłem, więc z jego grzbietu i złapałem go nad kopytem. Wkurzyłem się, bo miał ciepłe to miejsce. Pogładziłem go po szyi i złapałem za wodzę. Powiedziałem cicho do niego:
- Wybacz, że tak to wyszło.
Zarżał cicho, a wtedy zaczął padać deszcz. Ruszyłem na piechotę, nie chcąc nadwyrężać jego nogi...
< Victoria? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz