niedziela, 27 grudnia 2015

Od Shu CD Victoria

Żona mężczyzny powiedziała:
- Dobrze, siadajmy do stołu.
Mężczyzna wziął na stronę swoją żonę, widziałem, że dostała lekkiego szoku po chwili. Zapowiadałoby się na kłótnie, lecz mężczyzna wrócił do nas. Uśmiechnął się i powiedział:
- Mam nadzieję, że hrabiego to nie urazi jeśli zjemy.
- Nie ma problemu. I proszę mówić do mnie Shu. Bez żadnych form grzecznościowych, nie przepadam za nimi.
- Dobrze... Shu. - Uśmiechnął się wymuszenie.
Zasiadłem więc na przeciwko dziewczyny, koło mnie siedział jej ojciec. Po chwili jakieś rozmowy, w którą się nie wczuwałem facet powiedział:
- Hr... Shu, znam ciebie dość długo i uważam, że byłbyś idealnym kandydatem na męża dla mojej córki.
- Tak, wiem dlaczego tak pan uważa. Mam pieniędze, bardzo dobre wykształcenie, pochodzenie, dom i własną służbę. Tylko o to chodzi, to wiem. Tak, znamy się długo, choć dla mnie dziesięć lat to nie aż tak dużo, lecz wszystkie rozmowy to tylko wyraz grzecznościowy, bo "tak wypada". Sam to robię, bardzo często, więc rozumiem.- Wszystko powiedziałem swoim poważnym, co dziennym tonem. Nie zdenerwowało mnie to, naprawdę nie zamartwiałem się czymś takim, lecz wolałem pokazać swoją pozycję do tej sprawy. Dodałem - Chcę tylko jeszcze dodać, że nigdy nie powiedziałem, że chcę się żenić.
- A co będzie z majątkiem? - Zapytała jego żona.
- Już dawno postanowiłem iż oddam ją swojej służbie. - Mężczyzna i kobieta westchnęli zdumieni. - Teraz proszę mi wybaczyć, ale będę już iść. Do widzenia.
Wstałem, zamykając oczy.
Ruszyłem w stronę drzwi, z wieszaka zabrałem swoje rzeczy, nie chciałem czekać na służbę. Wyszedłem z budynku, gdzie czekał na mnie powóz. Woźnica zapytał:
- I jak poszło, sir?
- Jak zwykle, Greg. - Odparłem.
- Clark się nie ucieszy.
- Wiem. - Wsiadłem do środka, a wóz ruszył.
- Mogę o coś spytać? Oczywiście nie chcę pana urazić.
- Mów Greg, najwyżej odgryzę ci ucho...
- Dlaczego pan nie chce się ożenić? No chyba, że panienki panu się nie podobają... Ja tam nic do tego nie mam. - Poruszał w obronie dłońmi.
- Greg... Nie podobają mi się mężczyźni. Po prostu, serce umarło już dawno, kiedy ktoś bliski jemu odszedł. Można to wziąć w przenośni, lub dosłownie.
- Rozumiem. Wybranka serca, tak?
- Tak, Greg. - Westchnąłem, dając do zrozumienia, aby nie zadawał mi już pytań. Po pewnym czasie byliśmy już w domu. Wszedłem do środka i ściągnąłem rękawiczki, obok zjawił się mój lokaj. Zapytał:
- Skończyło się jak zwykle, mam rację?
- Oczywiście.
- Pójdę napisać list z przeprosinami. Zrobić coś jeszcze?
- Nie, Clark. Dziękuję, poradzę sobie sam ze ściągnięciem i odwieszeniem ubrań.
Lokaj ukłonił się i oddalił. Ściągnąłem płaszcz, kapelusz, szal i buty. Założyłem buty do chodzenia i powiesiłem ubrania w garderobie. Wszedłem po schodach i skierowałem się w stronę sypialni, a z sypialni do garderoby. Założyłem ubrania do ćwiczeń. Usiadłem w fotelu i nałożyłem na dłonie bandaże, a końcówki związałem na nadgarstkach. Ruszyłem w stronę pokoju przygotowanym do treningów. Zabrałem się za drewnianą machinę, którą moja matka przywiozła ze swojej ojczyzny. Im dłużej i mocnej się uderzało tym bardziej maszyna się naładowywała i szybciej reagowała...

< Vikuś? Kłótnia rodzinna? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Tłumacz