sobota, 12 grudnia 2015

Od Joe CD Leonardo

W ciągu następnych dni wracałem do siebie. Odzyskiwałem wolno swoją dawną wagę i posturę. Wory pod oczami znikały, a ja zacząłem wychodzić do salonu, lub kuchni. Spędzałem więcej czasu z Alex, Tomem i Sky'em, co znacznie poprawiało moje samopoczucie. Już nie płakałem z tęsknoty i żalu, po woli, ale bardzo wolno zacząłem się przyzwyczajać do braku Leosia i Ru. Niestety co noc oboje mi się śnili, zwykle to był koszmar. Przez głowę przechodziły mi obrazy z tego pokoju. Zapłakałem tylko raz, przez sen, przez co się obudziłem. W końcu postanowiłem, że wezmę się całkowicie w garść. Sky miał rację, jeśli naprawdę mnie kocha to wróci, jeśli nie to postaram się przeżyć. Jednak nikt z trójki mi na to nie pozwoli, bym umarł. Ubrałem się tak jak kiedyś i oznajmiłem:
- Idę się przejść, wrócę za niedługo.
Alex kiwnęła głową, a ja ruszyłem w stronę wyjścia. Gdy wychodziłem z budynku mijałem Sky'a. Zapytał:
- Gdzie idziesz, Joe?
- Na spacer. - Podrapałem się po tyle głowy.
- To pójdę z tobą - Uśmiechnął się. - Jeszcze zrobisz coś głupiego.
- Dobrze.
Ruszyłem przed siebie, a Sky koło mnie. Po pewnym czasie znaleźliśmy się w centrum miasta. Wiał chłodny wiatr, pachnący zimą. Przymknąłem oczy i po chwili ruszyłem dalej. Zatrzymałem się przy stoisku z różnymi drobiazgami. Zacząłem je przeglądać. Podszedł do mnie Sky, "szybko" się skapnął, że nie idę koło niego. Spojrzałem z dołu na niego na moment, patrzył na rzeczy ze znudzoną miną, lecz później coś go zainteresowało. Uśmiechnąłem się lekko i odwróciłem wzrok na przedmioty. Dłoń Sky'a wskazała na ozdabiany sztylet przede mną. Zapytał sprzedawczyni:
- Mogę to zobaczyć z bliska?
- Tak.
Podniósł sztylet, znajdujący się w pochwie. Uniosłem brew do góry i powiedziałem:
- A podobno nie lubi mordowania...
- Bo nie lubię, ale ładny sztylet mi się przyda. Poproszę to.- podał go sprzedawczyni i zapytał - Joe, chcesz coś?
Rozejrzałem się i potrząsając głową, powiedziałem:
- Nie, dzięki.
Spojrzałem na niego, a on uniósł brew. Powiedział do kobiety po drugiej stronie straganu:
- Proszę jeszcze... - Rozejrzał się po przedmiotach. - Ten wisior z wilkiem.
Rudowłosa podała mu naszyjnik, a on zapłacił. Ten wisiorek był bardzo ładny. Sky schował swoje zakupy do kieszeni, a później ruszyliśmy drogą. W jego towarzystwie było teraz trochę inaczej, już się na niego nie rzucałem, ale on za to stał się za to milszy i bardziej przyjazny. Uśmiechnąłem się na tą myśl, a on powiedział:
- W końcu wracasz do uśmiechania się! Będę szczery, wyglądasz beznadziejnie bez tego twojego głupkowatego uśmiechu.
Wyszczerzyłem się i odwróciłem w jego stronę, zapytałem:
- Czyli teraz ci się podobam, Sky?
- Nie zaczynaj - Pogroził mi palcem, mówiąc to, lecz cicho się zaśmiał. Uśmiechnąłem się, a on zatrzymał mnie, opierając dłoń na moim ramieniu. Powiedział:
- Trzymaj... Nie jestem tępy by tego nie zauważyć. - Wystawił przed siebie wisiorek z wilkiem.
- Czego nie zauważyć?
- Tego, że ci się podoba ten wisior. Kogoś ci przypomina, prawda?
- Tak. - Ruszyłem dalej, lecz on znowu mnie powstrzymał.
- Kogoś z rodziny, no nie? Zapewne matkę. - Nie odpowiedziałem, Sky przystawił go do mojej klatki piersiowej i poszedł dalej. Złapałem łańcuszek z zawieszką, ratując go przed upadkiem i włożyłem go do kieszeni. Ruszyłem dalej, teraz żadne z nas się nie odzywało. Po chwili się zatrzymałem i złapałem białowłosego za rękaw. Pociągnąłem go w stronę karczmy. Zapytał od razu:
- Gdzie ty mnie do cholery ciągniesz?
- Do karczmy. Rozgrzejemy się, no chyba, że chcesz się rozgrzać w inny sposób?- Poruszyłem brwiami dwuznacznie. Westchnął tylko i powiedział cicho, udając, że mówi to do siebie:
- I znowu zaczyna.
- Oczywiście! Stara miłość nie rdzewieje! Choć nie czuję do ciebie tego co wcześniej...
- Całe szczęście! - Odetchnął z ulgą. Weszliśmy do środka, poluźniłem szalik i rozejrzałem się. Zobaczyłem Max, ona w tym samym momencie mnie zobaczyła i wstała gwałtownie od stołu. Usłyszałem westchnęcie Sky'a i, gdy mówił:
- Nie, tylko nie ona. Joey ja się zmywam, nie zamierzam spędzać z nią czasu.
- Stój! - Złapałem go za łokieć i przyciągnąłem nim wyszedł. - Zostań!
Ruszyłem w stronę Max, a gdy stanąłem przed nią stała moment, a później zawiesiła mi się na szyi. Powiedziała:
- Czyli tylko ja jestem taka zła, że z wami nie mam kontaktu, no nie?... Tęskniłam.
- To nie trzeba było zwiewać, gdy sytuacja stała się poważna. - Powiedział Sky, patrząc znudzenie na Max, trzymał się za kark.
- Wiem, ślub i tak dalej, ale gdybyś mnie kochał to byś na mnie czekał.- Odparła najnormalniej w świecie.
- Czekałem.
- Widocznie zbyt krótko...
- Pięć lat to zbyt krótko według ciebie? - Prawie parsknął śmiechem. - Czekałem i czekałem, przeszedłem przez wiele, choć nie wszystko było złe...
- Na miłość życia czeka się przez wieczność... - Odparła już bardziej smutno.
- Ale ty i to co nas łączyło nie było miłością naszego życia, zwłaszcza dla ciebie. Może i byłaby to miłość jedyna dla nas gdybyś nie uciekła... No, ale już, całe szczęście, nie znaczysz dla mnie już nic, może kilka dobrych wspomnień.
- Dla mnie byłeś taką miłością, nikogo po tobie nie pokochałam.
- To dlaczego zwiałaś?
- Bałam się, dobra? Zawsze było wszystko na luzie, znaczy w miarę, zawsze byłeś poważny, ale w sensie, że wszystko, bez większego problemu mogło się zmienić. A ślub i plany zmieszały mnie, odebrały poczucie wolności...
- To do cholery mogłaś powiedzieć! - Powiedział głośno, prawie krzycząc, lecz nie był zły. Raczej zażenowy.
- Cicho! - Krzyknąłem. - Sky, miałeś rację, to nie był dobry pomysł, by podchodzić. Przykro mi Max, ale musimy już iść. Cenię ciebie wciąż za pomoc w przeszłości, lecz zostawiłaś nas. Sky pomagał mi w przeszłości i teraz. W ciągu ostatnich dni wyglądałem tak, że nie przeszłoby ci to przez myśl, nawet, gdybyś próbowała wyobrazić sobie mnie w najgorszej sytuacji. Przepraszam, ale idę. Żegnaj.
Wyszedłem i zrobiłem głęboki wdech. Powiedziałem cicho:
- Ostatnio tracę coraz więcej ludzi. Robię coś źle?
- Nie, po prostu dostrzegasz w ludziach to jakimi są, a nie to jakimi ich sobie wyobrażasz. A skoro te osoby odchodzą od ciebie to nie zasługują na twoją obecność... Nie martw się, masz osoby, którym na tobie zależy.
- Hm, masz rację... Wracajmy już, zmęczyłem się. Weźmiesz mnie na barana? - Wyciągnąłem ręce w jego stronę.
- Nie. - Odtrącił je i ruszył dalej...

< Leoś? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Tłumacz