Skrzywiłem się odrobinę. Kolejna rozkapryszona panienka z dobrego domu? A jednak intrygowała … ale tylko tyle. Podobna do każdej, którą spotykałem na dole i na górze. Anioł, demon? Bez różnicy.
Rzuciłem na ziemię niedopałek papierosa i przydeptałem go butem. W towarzystwie samotnej sroki podążyłem śladami tajemniczej nieznajomej. Przypominała bardziej człowieka, nie wyczułem w niej nic z wyjątkiem nikłego śladu jakiejś mocy. Poczułem dziką ochotę na coś do picia – jabłecznik w moim domu się skończył, więc odczuwałem dotkliwy brak dobrego trunku. Idąc przez opustoszałe ulice miasteczka zastanawiałem się nad sensem życia. Jakoś nie mogłem się w nim dopatrzeć żadnego motywu przewodniego – no tak fajnie, chcę obalić Szatana i rządzić światem. Tak mówi każdy szaleniec, któremu znudzi się dotychczasowy żywot popychadła. A ja nie jestem „każdy”.
Wszedłem do przypadkowej karczmy. Owiała mnie chmura gryzącego dymu i zapach palącego się sosnowego drewna. Poczułem lekkie obrzydzenie – lokal nie należał do tych pierwszej klasy, raczej schodzili się tu przypadkowi ludzie. Na śmietankę nie mogłem liczyć, ale co tam. Byle mieli dobre czerwone wino, bo właśnie na nim zależało mi najbardziej. Rozglądając się za jakimś „lepszym” towarzystwem nie zauważyłem mojej nowej znajomej. Wpadła na mnie, chyba właśnie miała wychodzić. Zrobiło się odrobinę niezręcznie, bo zapytała mnie o imię. Zazwyczaj nie kryję się z tym, przeciwnie – uwielbiam się obnosić moim nazwiskiem. Lecz teraz nie byłem pewien co do tego. Mogła to równie dobrze wykorzystać przeciwko mnie.
Desmodor de Aaron. Za pozwoleniem... - ująłem jej delikatną dłoń i musnąłem wargami. Zarumieniła się odrobinę, a ja uśmiechnąłem się uroczo. Kto wie – może się przecież do czegoś przydać...
<Emma?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz