Obudziłem się rano, lecz nie otworzyłem oczu. Szukałem na ślepo swojego trytonka, by pobaraszkować z nim w nagrodę dla niego za wczorajszy wypad, lecz niestety go nie zastałem. Oparłem się łokciami o materac i zacząłem szukać Leosia. Wstałem i ubrałem się, dopiero po tym jak wstałem, zobaczyłem karteczkę do mnie od Leo. Westchnąłem, nie miałem co do tego dobrego przeczucia. Zaczesując włosy, ruszyłem na poszukiwania Alex. Po drodze zajrzałem do pokoju Ru, jeszcze spała. Ruszyłem w stronę łazienki i otworzyłem je. Przed lustrem stała czerwonowłosa i zmieniała opatrunek pod żebrami. Ostatnio coraz częściej ma jakieś rany. Wolałem nie pytać, tylko by mnie okrzyczała, a i tak bym się niczego nie dowiedział. Zapytałem, trzymając się drzwi:
- Alex, wiesz gdzie jest Leoś?
Odwróciła głowę i spojrzała na mnie. Uśmiechnęła się łagodnie i odparła:
- Leoś? Poszedł w stronę jeziora, nie wiem po co...
- Dzięki Ax i... Uważaj na siebie, dobra?
- Dobrze, proszę doktora!
Wyszedłem z łazienki, zamykając za sobą drzwi. Ruszyłem w stronę drzwi, było chłodno na dworze, znaczy nie mi, ale Leo na pewno było. Wziąłem dla niego kurtkę, bo zapewne zapomniał i ruszyłem w stronę jeziora...
***
Po pewnym czasie stałem nad pomostem, to co tam zastałem przeraziło mnie. Na drewnianych balach było kilka smug krwi, a po pewnym czasie znikały. Zacząłem się martwić co z trytonem, jak na złość nigdzie go nie było. Zacząłem go wołać, ale w odpowiedzi dostałem tylko kilka skrzeków jakiś ptaszysk. Przykucnąłem przy krwi i zobaczyłem kilka długich, fioletowych włosów i łusek w takim samym kolorze. Wciągnąłem zapach krwi i z przerażeniem, stwierdziłem, że jest to krew Leonardo. Łzy zebrały mi się w oczach i same zaczęły płynąć po policzkach, nie wydałem z siebie żadnego dźwięku, a na twarzy nie miałem żadnego szczególnego wyrazu, oprócz otwartych ust...
< Leonardo? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz