Wstałem z łóżka i ruszyłem do łazienki. Była już dwudziesta pierwsza, więc za godzinę zaczyna się walka. Umyłem spoconą twarz i poszedłem się ubrać. Całe szczęście cały czas mieszkam sam, gdybym miał współlokatora chyba bym go zabił. Założyłem swoje ubrania do walki i ruszyłem do trenera. Miał mi coś powiedzieć, ale nie szczególnie mnie to interesowało. Szedłem wilgotnym, trochę zaśmierdziałym korytarzem i skręciłem do pokoju trenera. Śmierdziało tam rozpuszczalnikami. Zaczął mówić coś o tym, żebym tym razem nie rozczłonkował jakiegoś Kurosagi'ego na miliony kawałków. Powiedziałem tylko:
- Dobra, postaram się.- Przewróciłem oczami i pomyślałem, że skończy się to tak jak się skończy i tyle. Ględził pół godziny, więc szybko poszedłem w stronę areny. Gdy stanąłem przed nią, przeszedł mnie dreszcz, ale taki przyjemny. Przejechałem dłonią po miejscu, w który ostatnio zginęłam osoba, kiedy trenowałem nową praktykę. Nadal czułem ten zapach, co przy wyciąganiu z niego ostatniego tchnienia. Odetchnąłem zadowolony i przymknąłem oczy. Usłyszałem trzask otwieranych drzwi dla widzów, spojrzałem w tamto miejsce. Oprócz złodziejaszków i rzezimieszków przychodzili też ludzie z wyższych sfer. Zauważyłem dziewczynę o blond włosach i poczułem znajomą mi woń, zapewne córka pewnego hrabi, przechodziłem raz koło niego i zapamiętałem ten zapach i chyba będę pamiętać do końca życia. Rozglądała się nerwowo, pewnie bała się, że ktoś ją tu zobaczy. Postanowiłem do niej podejść po walce, ale ktoś inny przykuł moją uwagę, czarno włosa dziewczyna. Ciekawiła mnie swoim jestestwem, ale nie wiedziałem czy chcę do niej podejść. Zadzwonił dzwonek ogłaszający, że za pięć minut zacznie się walka. Wszedłem do klatki i spojrzałem na drugą stronę, chciałem się dowiedzieć kim jest ta osoba, z którą mam walczyć. Był to jakiś chłopak o czarnych włosach i całkowicie wypełnionych oczach czarną mazią. Zadzwonił gong, oznaczający początek bitwy. Wysunąłem powoli szpony, ze znajomym mi dźwiękiem. Chłopak stał z dala ode mnie. Uśmiechnąłem się na jego gest i ruszyłem po woli w jego stronę. Zmienił się w jakieś dziwne stworzenie i zaczął nade mną latać. Ludzie westchnęli zdumieni, ja jednak się nie przestraszyłem tylko poszerzyłem uśmiech. W końcu może się pomęczę. Rozpędziłem się i skoczyłem na grzbiet istoty. Wbijałem mu szpony szybkimi ruchami, krew leciała wokół. Słyszałem jak niektórzy ludzie wymiotują. W końcu chłopak zmienił się w ludzką formę i spadł z donośnym łoskotem. Nie miałem ochoty się nim bawić, więc szybko wbiłem mu ostrza serce. Wydał z siebie ciche jęknięcie i całe jego życie uleciało. Nieliczni bili brawo, inni, albo patrzyli z osłupieniem na to co się stało, lub uciekali do wyjścia, a jeszcze inni płakali. Zszedłem z martwego ciała, zostawiając po sobie krwawe ślady. Skierowałem się do wyjścia z tej klatki, przy którym stali już sprzątacze. Wyszedłem i poszedłem w stronę wyjścia, w którą zmierzała czarnowłosa...
< Carmelle? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz