Nie wiem co mną zawładnęło (nie sądzę by był to strach). Wydaje mi się, że była to odraza do nieumarłego, która wywodziła się jedynie tym, że nigdy nie miałem z czymś takim przyjemności. Z duchem – bo był to duch mam nadzieję! Nic innego nie wchodziło w grę.
Dziewczyna przedstawiła się, nieśmiało patrząc na moją twarz doszukując się śladów strachu lub przerażenia. Nie miałem ochoty tłumaczyć jej z kim ma do czynienia – nużyło mnie to powoli, szczególnie jak straszy się tym dziesiątego człowieka z rzędu.
- Kim jestem...? - odpowiedziałem pytaniem na pytanie. Wtedy przypomniało mi się jej karygodne zapewnienie „Nie zrobię Ci krzywdy”. Mi zrobić krzywdę?! Krew uderzyła mi do głowy sprawiając, że żyła na skroni zaczęła niebezpiecznie pulsować. Zachwiałem się odrobinę, jednak po chwili przywołałem do porządku swój ośrodek równowagi.
- Kochanie … rozmawiasz z Desmodorem de Aaron. Mi się nie robi krzywdy, tak na przyszłość. Radzę zwracać się do mnie z nieco większym szacunkiem zgoda? - ostatnie słowo było ukrytą groźbą „A jak nie to pożałujesz”. Nie byłem pewien czy na Bonnie zrobiło to jakiekolwiek wrażenie. Nie mogłem jej zabić, zranić też nie za bardzo. Była odciskiem duszy, który opuścił ciało. Czymś o charakterze metafizycznym.
Wzruszyła tylko ramionami dając jasno do zrozumienia, że mało ją to obchodzi. Zaczął mnie denerwować jej zupełny brak pokory. Wyjąłem sztylet z herbem rodu Aaron – feniksem ze strzałą utkwioną w piersi. Zacząłem obracać nożem, ostrze lśniło w promieniach słońca.
- Zraniłbym cię gdybym zatopił go w twojej szyi? Zabolałoby cię? Bo widzisz słabo się znam na umarłych. Nie wiem czy oni też czują ból. - mruknąłem zmniejszając dzielący nas dystans.
<Bonnie? Raczej nie xD>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz