Odsunęłam się od niego odrobinę.
- Pprzepraszam, nie wiem co to miało być... - szybko podeszłam do ściny, opierając się o nią i stojąc do niego tyłem.
Co się ze mną dzieje... Dlaczego się tak zachowuję? I dlaczego nagle czuje się całkowicie niepotrzebna?
W tej chwili podjęłam decyzję.
- Smile... Mógłbyś przyprowadzić tu mój powóz i konia? Jest tam coś, co muszę znaleźć... - poprosiłam go. Po kilku chwilach już go nie było. W tym czasie przywołałam gołębia, który wciąż siedział na dachu. Napisałam odpowiedź:
"Możecie już jechać. Wyruszę wkrótce za wami."
Krótko potem wrócił Smile. Powoli zaczynało już zmierzchać. Powiedziałam chłopakowi, że poszukam czegoś w powozie jutro. Przez cały czas starałam się zachować uczuciowy chłód, co mi wychodziło. Pod sam wieczór położyliśmy się spać, a raczej tylko on...
Gdy upewniłam się, że śpi, napisałam mu kartkę z podziękowaniami za wszystko, ze wzmianką, że jednak wrócę do domu, oraz że najpewniej już się nigdy nie zobaczymy. Następnie po cichu wymknęłam się na dwór, co nie było proste. Przebrałam się w powozie. Koń przywitał mnie cichym rżeniem. Wyprzęgłam go i po raz ostatni spojrzałam w górę. Założyłam na siebie jeszcze płaszcz, po czym wsiadłam na oklep na mojego wierzchowca. Nachyliłam się nad jego łbem.
- Teraz, mój mały, masz okazję pokazać, co potrafisz. - mechaniczne zwierze zastrzygło uszami. Stanął dęba, a już po chwili pędził galopem w znajomą sobie stronę, ze mną na grzbiecie.
Do "Domu" dotarłam koło południa. Noc była ciężka, ale ani na moment się nie zatrzymywaliśmy. W potężnym domu, pałacu można powiedzieć, czekała na mnie gwardia i służba. Niektóre pokojówki jeszcze pamiętałam, zawsze mi pomagały...
Najpierw wymyłam się i przebrałam w suknie głowy rodziny. Długa, sztywna, i jakaś taka straszna. Do tego coś jakby opaska do włosów... Nigdy jej nie lubiłam. Unosiła włosy z przodu do góry, co sprawiało, że przypominały "lwią grzywę", taki był przynajmniej zamiar...
Potem pojechaliśmy do miasta. Jechałam na czele orszaku. Mieszkańcy miasta, nad którym miałam teraz władzę, spoglądali na mnie w szoku. Tak, wiem, że myśleli, że nie żyję. Ale, niestety, tak nie jest.
Powiedziałam zebranym mieszkańcom, że mają zakaz wstępu na teren posiadłości, obojętnie, jaka byłaby sytuacja.
Zapadł wieczór. Czekałam na tą chwilę. Właściwie, czekałam na nią już całe życie. Wreszcie mogłam pozbyć się tego koszmaru...
Odprawiłam wszystkich służących. Zostałam w potężnym budynku sama, nie licząc gwardii. Ale, już niedługo...
Wciąż ubrana w wystawny strój poszukałam pochodni. Podpaliłam ją. Na palcach zakradłam się do części budynku, w której mieszkali żołnierze. Zanim cokolwek mogło się zdażyć zamknęłam ich na klucz, zaraz potem rozległy się oburzone krzyki. Zignorowałam je. Oni zasłużyli na śmierć. Zabili tylu niewinnych ludzi...
Podłożyłam ogień tak, że przez długi czas do ich pomieszczenia wlatywał jedynie dym. Okien nie mieli, nie mogli uciec. Przez jakis czas stałam niedaleko, czekając, aż zapadnie cisza. Ogień powoli się rozprzestrzeniał. Jeszcze tylko trochę...
Chodziłam po całej budowli, podpalając wszystko, co się dało. Na koniec zostawiłam główną salę. Stał w niej "Tron", na którym zazwyczaj siadywał mój ojciec, skazując nieszczęśników na śmierć. Teraz zmieni się jego przeznaczenie..
Wszystko dookoła mnie płonęło. Usiadłam. Wyprostowałam się.
Upuściłam pochodnie u swoich stóp i zamknęłam oczy.
Czyli teraz będzie koniec.
Wszystko działo się bardzo szybko. Niedługo potem czułam już okropny ból w dłoniach, właściwie jedynych częściach ciała nie zakrytych materiałem. Dziwiło mnie również to, że moje włosy się nie zajęły.
Coraz ciężej było mi oddychać. Wszystko dookoła było czerwone, złote, szare. Traciłam przytomność.
Rozległ się huk.
To pewnie sufit, pomyślałam, zanim moja świadomość odpłynęłam... Zdążyłam jeszcze jedynie poczuć coś jakby powiew wiatru i usłyszeć krzyk...
< Smile? Nikt z miasta nie odważy się tu przyleźć, ratuj ją ^^ >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz