Na moment zamknąłem oczy. Wszystko słyszałem.
Stało się najgorsze. I to z mojej winy.
Musiałem jej pomóc, jednak teraz nie byłem w stanie.
Jeszcze przez kilka chwil słuchałem ich planów. Teraz miałem jakiś pomysł...
Płynąłem wzdłuż szlaku, którym jechali. Nie wiedzieli mnie, na szczęście.
Wreszcie dotarli do odpowiedniego miejsca.
W pewnym momencie szybko wysunąłem się z wody, łapiąc za nogę konia, na
którym jechał mężczyzna wiozący Morgane. Przerażone zwierzę stanęło
dęba, a ja mocnym pociągnięciem wciągnąłem je do wody. Mocnym uderzeniem
pozbawiłem napastnika życia.
Reszta najeźdźców zorientowała się dopiero po chwili. W tym czasie
zdążyłem zaciągnąć dziewczynę na brzeg i, biorąc ją na ręce, pobiec w
krzaki. Konie nie mogły za nami jechać, więc udało nam się uciec.
Biegłem, póki nie zabrakło mi siły. Wtedy, dla pewności, ukryłem nas w
szczelinie pomiędzy skałą a korzeniem potężnego drzewa. Posadziłem
dziewczynę obok siebie. Zacisnąłem dłoń na ranie, z której wciąż sączyła
się krew. Zacząłem się śmiać.
- No, niezła zabawa, nie ma co. Na szczęście udało nam się uciec....
< Morgana? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz