sobota, 22 sierpnia 2015

Od Abaddona

Jak zwykle zajęty sobą siedziałem na brzegach "mojej" wyspy. Nie miała żadnego innego lokatora więc uznawałem, że jest moja. Nawet, jakby się ktoś pojawił to bym go tak powitał, że... że by z niego nic nie zostało. Z resztą, po co miałbym się dzielić? Bójka o zwykłą (co prawda dość dużą, ale jednak zwyczajną) kupę kamieni była nie warta świeczki. Ale jako, że się nudziłem to chętnie bym komuś rozwalił łeb o pień drzewa. Drzewo miałem jedno. Dąb. Duży i rozłożysty. Co prawda bez liści, ale siedziało się na nim wygodnie. I mogłem w spokoju obserwować okolicę, a to dopiero było zajmujące. Wszędzie woda, od czasu do czasu przelatywały jakieś statki lub przepływały te dziwne ryby, co zamiast ości mają żelazo a zamiast krwi smar. Nie narzekałem na brak rozrywek, lubiłem sobie polecieć na zamieszkane wyspy i z góry poobserwować snujących się po ulicach mieszkańców. Sielanka jednak nie trwała długo, bo u wybrzeży mojej wyspy ktoś się rozbił.


Ofiaro losu?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Tłumacz