Pojechałem na występ do jakiegoś miasta, które nie miało swojej stałej nazwy. Wniosłem swój bardzo mały bagaż do prawie równie małego lokum. Nie było sensu by się rozpakowywać. Rzuciłem torbę w kąt i wyszedłem z budynku. Miałem dość dużo czasu by przejść się po mieście. Było tutaj dużo aniołów, co mnie przytłaczało. Usiadłem pod drzewem i oparłem głowę o korę. Przymknąłem oczy i wsłuchałem się w głos szeleszczącej korony wiśniowego drzewa. Otworzyłem oczy i ujrzałem dziewczynę o bląd włosach. Później dopiero ujrzałem jej skrzydła. Zebrałem się i ruszyłem przygotować się do występu. Ruszyłem do tutejszego teatru, gdzie ucharakteryzowano mnie do roli żony w musicalu "Sweeney Todd". Wyszedłem na scenę, gdzie oświetlono mnie białym reflektorem...
***
Po zakończeniu przedstawienia poproszono mnie, bym zaśpiewał jakąś piosenkę. Przebrany wyszedłem na podwyszenie. Większość ludzi westchnęła zdziwiony widokiem mężczyzny. Złapałem za instrument nagłaśniający i za gitarę i zacząłem śpiewać, zamykając oczy.
***
Po zakończeniu przedstawienia poproszono mnie, bym zaśpiewał jakąś piosenkę. Przebrany wyszedłem na podwyszenie. Większość ludzi westchnęła zdziwiony widokiem mężczyzny. Złapałem za instrument nagłaśniający i za gitarę i zacząłem śpiewać, zamykając oczy.
Po chwili otworzyłem oczy i ujrzałem tą samą dziewczynę co wcześniej. Dokończyłem piosenkę, po oklaskach zszedłem ze sceny i usiadłem na schodkach, wychodzących od sceny. Po chwili ujrzałem, że ktoś nade mną stoi. Podniosłem wzrok i ujrzałem...
< Serenity? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz