Zamarłem.
Nie. Tak nie może być.
Nie spodziewałem się że ją spotkam. To mogło zniszczyć to, co uparcie zachowywałem przez cały rok.
Udało mi się pozbyć uczuć. Porzuciłem mieszkanie, zabierając tylko
potrzebne rzeczy. Wędrowałem po miastach, szukając okazji do zarobku
przez walkę. Dostałem przez to nowe "imię"...
Ludzie zaczęli nazywać mnie kundlem. Szwendałem się niczym bezpański pies, rozszarpując przeciwników.
Całkowicie pozbyłem się uczuć. No, prawie. Pozostała zżerająca mnie tęsknota, smutek i pogarda samym sobą.
Po kilku sekundach wyrwałem się z jej uścisku, spoglądając na nią bez wyrazu.
Odwróciłem się na pięcie i ruszyłem w kierunku budynku, przed którym
miała odbyć się walka. Zameldowałem swoją obecność organizatorowi i
poszedłem do wskazanego mi pokoju.
Wieczorem wszedłem na wybudowany z beczek i lin ring. Nie raz walczyłem na bruku, ale po raz pierwszy legalnie...
Walka sama w sobie była dziwna. Dookoła pełno zwykłych ludzi, nawet
dzieci, a ja czekałem aż wprowadzą mojego przeciwnika. Okazał się nim...
Kurdupelowaty dzieciak?
Nie, nie oceniaj książki po okładce.
Zmienił się w wilczopodobne coś. Długi, szeroki pysk, dzikie oczy, i potężne pazury.
Zostawił krwawe pręgi na mojej piersi.
Ja rozerwałem mu pysk. Ostry dźwięk łamanej kości oznajmił, że jego
górna szczęka oddzieliła się od dolnej i została w mojej dłoni.
Odebrałem zapłatę i pod osłoną nocy ruszyłem dalej, ale...
Znowu ona. Stanęła przede mną, odcinając mi drogę.
- Nie wiesz, że nie podchodzi się do bezpańskich kundli? - zapytałem drwiąco.
...
Poczułem uderzenie w policzek.
I zobaczyłem jej łzy.
Szeroko otwarłem oczy.
Nie... Nie chcę widzieć jej łez... To... Wszystko zniszczy.... Ja...
Żałuję.
< Ana? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz