Byłem wściekły. Na siebie, na cały świat. Ale nie na nią. Nie potrafiłem.
Wlazłem na jakiś dach. Było ciemno, ale tak było najlepiej.
Po raz kolejny zacząłem zastanawiać się po co żyje, dlaczego Remy mnie nie zabił.
Usiadłem na krawędzi. W dół były dwa, trzy piętra.
Poczułem jeszcze gorszą wściekłość, tym razem jedynie w swoim kierunku.
Byłem potworem. Kundlem, którego nikt nie chciał. Istotą niezasługującą
na życie.
W przypływie gniewu złapałem za swoją mechaniczną dłoń.
Nie miałem za dużo siły. Nie było co się oszukiwać, ten rok krytycznie
odbił się na moim ciele. Schudłem, sam byłem w stanie policzyć wszystkie
swoje kości. Dzięki dużej ilości wcześniejszych ćwiczeń nie było tego
aż tak widać, ale i tak było ze mną źle.
Zagryzłem wargę. Czułem ból, podczas gdy powoli wyrywałem protezę z umocnienia na nadgarstku.
Poruszałem dłonią jedynie dzięki igłom, wychodzącym z ręki,
przechodzącym przez umocnienie i wbijającym się w ciało. Przy wyciąganiu
zazwyczaj musiałem lekko przekręcić całą część, teraz...
Prostu wyrwałem ją siłą i położyłem obok siebie. Wiedziałem, że zaczęła sączyć się krew...
- Nicholas! - usłyszałem głos Remy'ego. Spojrzałem w dół. Doktor stał na
ziemi kilka metrów dalej. Skrzywiłem się i cisnąłem w niego ręką.
Złapał ją. Nawet z daleka widziałem, że był zszokowany. Wstałem.
W tym samym momencie poczułem mocne uderzenie.
Zleciałem z dachu. Kątem oka zauważyłem za sobą sporą postać.
Upadłem na plecy. Zabrakło mi tchu, ale po kilku chwilach udało mi się usiąść.
Wtedy zauważyłem, że Remy mierzy do mnie z pistoletu.
"Teraz mnie zabije", pomyślałem i zamknąłem oczy.
Raz.
Raz, dwa, trzy. Razem cztery strzały. I koniec.
Nareszcie.
< Ana? Pistolet na strzałki nasenne, ale on o tym nie wie xD >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz