Przez moment siedziałem cicho.
- Dobrze, ale... Zostań tutaj, proszę. Musisz odpoczać, widzę, że wciąż
trochę się boisz... - lekko złapałem jej dłoń. - Później ci wszystko
wytłumaczę. Proszę. - powtórzyłem.
Po krótkim wahaniu zgodziła się.
Tak jak myślałem, usnęła, gdy tylko przyłożyła głowę do poduszki.
Niedługo potem byłem już u lekarza.
Właśnie wyciągał z mojego oka kilkanaście małych odłamków szkła. Przy okazji dostałem ochrzan.
- Miałeś przychodzić gdy tylko zostawałeś ranny!
- Remy... Zlituj się! - westchnąłem.
- Nie ma łaski! Jesteś cały podziurawiony!
- Dobrze dobrze... - syknąłem, gdy wyciągnał największy kawałek, bez
znieczulenia, oczywiście. Skoro "Sam się narażam, mam cierpieć". -
Powiesz mi, co będzie z okiem?
- Co mam powiedzieć? Nie dam rady nic zrobić. Mógłbym jedynie cię go
pozbawić, ale wtedy by cię ogólnie wyklęli, z taką gębą. Za kilka,
kilkanaście dni cała soczewka pokryje się bielmem. Jak jest teraz?
Na próbę zamknąłem drugie oko.
- Nic, ciemno. Nic nie widzę.
- Czyli nie da się wogóle nic zrobić. - założył opatrunek.
Uparł się, by odwieźć mnie do domu. Do tego przez całą drogę się wykłócał... Aż do domu.
- Mówię ci, że ktoś powinien się tobą zająć, póki się do tego nie przyzwyczaisz! - zabrał mi klucz i z hukiem otworzył drzwi.
- Cicho! - syknąłem. - Nie jestem dzieckiem, umiem o siebie zadbać!
- Ty?! Taki szczyl jak ty mówi, że nie jest dzieckiem? Ha! Jeszcze mleko powinieneś pić!
- Zamknij się, staruchu! Śpi!
- Kto śpi? - zapytał, zatrzymując się nagle. Za późno. Z drzwi do pokoju wyłoniła się Morgana.
- Debil. - mruknąłem. Dostałem za to cios pod żebra, aż się skuliłem.
- Taka utrata krwi plus źle zrośnięte żebra to na razie twoja słabość. - oświadczył.
Naprędce wyjaśnił Anie że jest lekarzem, wciąż paplając coś o tym, że
nie mogę zostać sam i że jestem za młody. Wreszcie odpuścił... Tak mi
się przynajmniej zdawało.
- No dobrze, jak chcesz. Przynajmniej idź sobie po szklankę wody, dam ci
coś na wzmocnienie. - westchnał. Poszedłem do kuchni, a lekarz i
dziewczyna za mną. Ten pierwszy z wyraźnym rozbawieniem przyglądał się
moim próbom nalania wody do szklanki.
- A nie mówiłem? - zadrwił. Ilekolwiek bym nie próbował, mimo, że byłem
pewny, że szklanka jest w dobrym miejscu, woda lądowała obok. Z
odległością też był problem...
Wreszcie mi się udało. Wróciłem do pokoju i rzuciłem się na kanape.
Remy wsypał do szklanki jaki proszek i kazał mi to wypić. Mogłem
spodziewać się podstępu...
Zanim zasnąłem usłyszałem tylko "Niestety, ale szczyl robi się potulny tylko, gdy trzyma się go na krótkiej smyczy..."
< Morgana? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz