Nie miałam ostatnio wiele do roboty. Najbardziej chyba doskwierał mi brak jakiegokolwiek stałego zajęcia na dłuższy czas. Pisanie wprawdzie dalej sprawiało radość, jednak mimo wszystko potrzebowałam czegoś innego. Wyjęłam z wewnętrznej kieszeni kurtki mapę i obrałam kolejny kierunek. Da Vergen. Wprawdzie nie posiadałam zbyt dużej sumy pieniędzy, ale mimo wszystko może udałoby mi się znaleźć kilka dobrych książek oraz łuk. Tak więc ukra... pożyczyłam łódkę i wypłynęłam. Nie należę do mistrzyń żeglarstwa, ale kilka lat podróżowania nauczyło mnie tego i owego. Niestety, mój brak mistrzostwa (oraz konkretniejszych umiejętności) okazał się zgubny. Nie dość, ze zaczęło wiać i po chwili padać, to oczywiście musiała rozpętać się burza. Zdałam sobie sprawę, że zboczyłam z kursu. Zanim burza ustała moja łódka rozbiła się w (prawie) drobny mak u brzegu jakiejś wysypki. Schowałam się pod jedną z desek, a gdy już przejaśniało dotarło do mnie, że to całkiem ładna wyspa. Usiadłam na trawie, wyjęłam z wewnętrznej kieszeni jeden z zeszytów, który, o dziwo, nie zamókł i ołówek (który również przetrwał). Rozejrzałam się wokoło. Nagle nade mną przeleciał cień. Zanim przygwoździł mnie do ziemi zdążyłam schować notes, niestety, z ołówkiem było gorzej. Popatrzyłam na smoka wściekłym wzrokiem.
-Zdajesz sobie sprawę, że dzięki tobie jeden z bardzo rzadkich, hebanowych ołówków, topi się teraz w wodzie!?
(Abaddon?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz