- O mnie się nie martw. - zmusiłam go, by się położył. - Ja czuję się już dużo lepiej, więcej potrzeba, żeby mnie zabić. - ponownie szperałam w sakiewce w poszukiwaniu leku. Zrobiłam napar. - Trzymaj.
Ponownie zasnął. Ja znów usiadłam na parapecie, trzymając w dłoni karty. Skupiłam się.
- Powiedzcie mi, co się stanie... - wyszeptałam, zamykając karty pomiędzy moimi dłońmi. Poczułam, że się przesuwają. Rozsunęłam je na parapecie przede mną. Powoli odwracałam je, jedna po drugiej.
Pierwszy był Lew, oznaczający mężczyznę. Rin.
Kolejny - zamarźnięty liść. Choroba, mocne przeziębienie.
Klepsydra, przesypana - Szybko.
Delikatny, zielony liść. Czyli zdrowie.
Zmarszczyłam brwi. Właściwie chciałam wiedzieć tylko tyle, a wciąż było kilka kart. Kontynuowałam.
Paw. Znak dziewczyny. Że ja?
Skała na tle czterech pór roku - Coś wymagające cierpliwości, czasu.
Ostatnia karta.
Winorośl o czerwonych owocach.
Zamarłam. To nie jest możliwe! Ta karta oznaczała wspaniałą miłość.
Nie wierzyłam w to. Szybko pozbierałam karty i je schowałam. Byłam podenerwowana.
Spokojnie, spokojnie. Wszystko da się wyjaśnić.
Po jakimś czasie udało mi się mniej więcej uspokoić. Tak trochę się już tu zadomowiłam, mimo wszystko. Zrobiłam sobie herbatę i czekałam, aż Rin się obudzi.
< Rin? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz