Gdy dziewczyna sobie poszła ruszyłem na ten taki mój codzienny "spacer". Kupiłem coś do jedzenia, pochodziłem sobie po mieście, poszedłem też nad rzekę, by posiedzieć sobie na kamieniu na brzegu. Wszystko było niby dobrze, ale gdy wróciłem do miasta, po raz kolejny trafiłem na moich "niemiłych znajomych". Była to grupka wyrostków, która się na mnie uwzięła.
Tym razem dowiedziałem się o ich obecności w ten sposób, że poczułem mocne uderzenie w twarz. Jak się okazało, któryś wykazał się celną ręką i trafił kamieniem prosto przestrzeń między kapeluszem a maską. Gdy dotknąłem palcami miejsca uderzenia zorientowałem się, że na policzku, obok zewnętrznego kącika prawego oka mam dość bolesną i mocno krwawiącą ranę.
Nie zdąrzyłem jednak nawet się namyślić, usłyszałem okrzyki i wyzwiska. Moi prześladowcy biegli w moim kierunku, więc musiałem jak najszybciej się gdzieś ukryć.
Rzuciłem się biegem w stronę rzeki. Podążali za mną. Udało mi się uciec dopiero, gdy wskoczyłem do lodowatej wody.
A następnego ranka zacząłem kichać.
< Haraa? ^^ >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz