Ciemnowłosy kiwnął lekko głową i usiadł na barowym krześle, opierając jedną piętę na poprzecznej belce siedziska, a drugą zostawiając na ziemi. Spojrzał na przeciętny i krwawiący policzek dziwacznego przybysza, jednak nie zrobiło to na nim większego wrażenia. Jedynie kącik ust powędrował w górę przez jego dziwaczne i spaczone myśli związane z biczem. Wyciągnął po woli dłoń w stronę barmana, kiwając dwa razy palcami; wskazującym i środkowym. Rzucił, odwracając się ostrożnie i schylając głowę, aby uniknąć zderzenia z przypadkowym krzesłem:
- Proszę whisky... I woreczek z lodem - odparł, spoglądając na opierającego się o stolik blondyna. - I kieliszek wódki...
Po chwili poczuł, jak coś gładkiego i odrobinę śliskiego wspina się po jego plecach. Arthura przeszły lekkie dreszcze, co za każdym razem się zdarzało, gdy Fatamorgana pojawiała się na jego plecach. Uśmiechnął się szerzej, od pewnego czasu przyglądając się kocim ruchom nowo poznanego chłopaka, chociaż w porównaniu do jego wieku nie był nawet embrionem. Podrapał delikatnie głowę białego węża, mówiąc cicho z lekkim akcentem flirtu:
- Witaj, skarbie.
Poruszyła delikatnie koniuszkiem ogona znajdującym się na jego brzuchu.
- Kolejna nieszczęsna ofiara...?
- A od razu nieszczęsna... Nie jestem aż tak podły...
- No no nie wiem - odparła. Prychnął.
Owinęła się wokół jego szyi i ześlizgnęła, bo nie można tego inaczej określić, po jego ręce na blat. Zapytał teatralnym tonem, łapiąc za naczynie z wódką i wstając:
- Kiedy okażesz mi ten zaszczyt i zjawisz się w mym życiu, Fatamorgano, życie ty moje?
- Jak mi się znudzi wykańczanie psychiczne księcia... Do zobaczenia, Alfie - odparła rozbawiona, chociaż jak zwykle chciała to ukryć.
Alfie kiwnął głową na pożegnanie i złapał jasnowłosego za ramię, wręczając mu spirytus.
Powiedział:
- Siadaj, skarbie. Odbijamy - zabrał pobliski kapelusz i ukłonił się, wyciągając rękę w dłoń.
Wskoczył na blat i uśmiechnął się. Przeskoczył na barki szerokiego mężczyzny i zakrył mu oczy dłońmi. Z ust dżinna wydobył się chichot, gdy zaczął kierować ciało wielkiego bufona, lekko go przyduszając nogami. Musiał jeszcze unikać ciężkich ciosów zmierzających na jego głowę, ale nie miał z tym problemu. Bawił się w slalom między stolikami, ale po jakimś czasie mu się to znudziło i przeskoczył na blat baru. Stali goście o przygarbionej, smętnej posturze nie zareagowali w żadnym stopniu na bójkę, nawet barmana to nie zainteresowało. Arthur Nathaniel Vigro ruszył między szklanymi pułapkami porozstawianymi na barze. Poczuł na swojej skórze nadchodzące widmo rzucanej broni i uchylił się, łapiąc ciężkie cholerstwo w dłoń. Było na tyle ciężkie iż pociągnęło go na podłogę za barem albo chciał sprawiać takie wrażenie. Wychylił odrobinę głowę i rozejrzał się. Uniósł w górę żelazną odrobinę barbarzyńską siekierę i rzucił nią w wielkiego mężczyznę wcześniej przez niego ujeżdżanego. Wbiła się w jego klatkę piersiową. Barczysty mężczyzna spojrzał w dół i dopiero wtedy padł na twarz, jeszcze głębiej wbijając w swoje byłe ciało ostrze. Alfik wspiął się na blat i usiadł. Wziął whisky i wyszczerzył gały, kręcąc w boki głową. Usłyszał pędzącego w jego stronę drugiego mężczyznę, który, jak się okazało, zajęty był przez jego wężową towarzyszkę - Morganę. Rzucił w niego opróżnioną przed chwilą szklanką. Zmienił się w swoją wężową formę i wyskoczył w namierzony przez niego punkt - tętnicę szyjną. Wbił się w jednym momencie, wpuszczając silną truciznę w krwiobieg białowłosego mężczyzny. Złapał go w ręce, zmieniwszy formę na ludzką. Położył na ziemi, która w jednej chwili przyjęła czerwony kolor. I wtedy, ci mający do tamtej pory wszystko gdzieś, się obruszyli. Wskoczył jednym susem na bar i zaczął się kłaniać w stronę wygwizdujących w jego stronę w większości ludzi. Powiedział z udawanym wzruszeniem:
- Oh, ah, takiej widowni każdy mi zapewne zazdrości! Tak się angażowaliście, że aż odebrało mi tchu! Ah, jakże dziękuję i jestem wdzięczny.
-... Ty skurkowańcu! Ukradłeś mi rozróbę tygodnia...
- Obiecuję, że jeszcze kiedyś wpadnę, niestety muszę już się pożegnać z tym dogonym towarzystwem...
-... I już tego nie pobiję! I nie o mnie będą opowiadać plotki - rzucił naburmuszony głos.
Ciemnowłosy zeskoczył z blatu i skierował się do blondyna.
- No to co? - przewiesił go przez ramię. - Idziesz ze mną, nie?
I wyszedł, niosąc na plecach nowo poznanego chłopaka o nieznanym dla niego imieniu.
- Zatem, jasnowłosy, czy natura była łaskawa i nadała ci jakieś zacne imię?
Przemierzał ulice pokryte już szarawą poświatą, gdy sobie przypomniał.
- Zapomniałem lodu! Eh, nie wracamy...
- Proszę whisky... I woreczek z lodem - odparł, spoglądając na opierającego się o stolik blondyna. - I kieliszek wódki...
Po chwili poczuł, jak coś gładkiego i odrobinę śliskiego wspina się po jego plecach. Arthura przeszły lekkie dreszcze, co za każdym razem się zdarzało, gdy Fatamorgana pojawiała się na jego plecach. Uśmiechnął się szerzej, od pewnego czasu przyglądając się kocim ruchom nowo poznanego chłopaka, chociaż w porównaniu do jego wieku nie był nawet embrionem. Podrapał delikatnie głowę białego węża, mówiąc cicho z lekkim akcentem flirtu:
- Witaj, skarbie.
Poruszyła delikatnie koniuszkiem ogona znajdującym się na jego brzuchu.
- Kolejna nieszczęsna ofiara...?
- A od razu nieszczęsna... Nie jestem aż tak podły...
- No no nie wiem - odparła. Prychnął.
Owinęła się wokół jego szyi i ześlizgnęła, bo nie można tego inaczej określić, po jego ręce na blat. Zapytał teatralnym tonem, łapiąc za naczynie z wódką i wstając:
- Kiedy okażesz mi ten zaszczyt i zjawisz się w mym życiu, Fatamorgano, życie ty moje?
- Jak mi się znudzi wykańczanie psychiczne księcia... Do zobaczenia, Alfie - odparła rozbawiona, chociaż jak zwykle chciała to ukryć.
Alfie kiwnął głową na pożegnanie i złapał jasnowłosego za ramię, wręczając mu spirytus.
Powiedział:
- Siadaj, skarbie. Odbijamy - zabrał pobliski kapelusz i ukłonił się, wyciągając rękę w dłoń.
Wskoczył na blat i uśmiechnął się. Przeskoczył na barki szerokiego mężczyzny i zakrył mu oczy dłońmi. Z ust dżinna wydobył się chichot, gdy zaczął kierować ciało wielkiego bufona, lekko go przyduszając nogami. Musiał jeszcze unikać ciężkich ciosów zmierzających na jego głowę, ale nie miał z tym problemu. Bawił się w slalom między stolikami, ale po jakimś czasie mu się to znudziło i przeskoczył na blat baru. Stali goście o przygarbionej, smętnej posturze nie zareagowali w żadnym stopniu na bójkę, nawet barmana to nie zainteresowało. Arthur Nathaniel Vigro ruszył między szklanymi pułapkami porozstawianymi na barze. Poczuł na swojej skórze nadchodzące widmo rzucanej broni i uchylił się, łapiąc ciężkie cholerstwo w dłoń. Było na tyle ciężkie iż pociągnęło go na podłogę za barem albo chciał sprawiać takie wrażenie. Wychylił odrobinę głowę i rozejrzał się. Uniósł w górę żelazną odrobinę barbarzyńską siekierę i rzucił nią w wielkiego mężczyznę wcześniej przez niego ujeżdżanego. Wbiła się w jego klatkę piersiową. Barczysty mężczyzna spojrzał w dół i dopiero wtedy padł na twarz, jeszcze głębiej wbijając w swoje byłe ciało ostrze. Alfik wspiął się na blat i usiadł. Wziął whisky i wyszczerzył gały, kręcąc w boki głową. Usłyszał pędzącego w jego stronę drugiego mężczyznę, który, jak się okazało, zajęty był przez jego wężową towarzyszkę - Morganę. Rzucił w niego opróżnioną przed chwilą szklanką. Zmienił się w swoją wężową formę i wyskoczył w namierzony przez niego punkt - tętnicę szyjną. Wbił się w jednym momencie, wpuszczając silną truciznę w krwiobieg białowłosego mężczyzny. Złapał go w ręce, zmieniwszy formę na ludzką. Położył na ziemi, która w jednej chwili przyjęła czerwony kolor. I wtedy, ci mający do tamtej pory wszystko gdzieś, się obruszyli. Wskoczył jednym susem na bar i zaczął się kłaniać w stronę wygwizdujących w jego stronę w większości ludzi. Powiedział z udawanym wzruszeniem:
- Oh, ah, takiej widowni każdy mi zapewne zazdrości! Tak się angażowaliście, że aż odebrało mi tchu! Ah, jakże dziękuję i jestem wdzięczny.
-... Ty skurkowańcu! Ukradłeś mi rozróbę tygodnia...
- Obiecuję, że jeszcze kiedyś wpadnę, niestety muszę już się pożegnać z tym dogonym towarzystwem...
-... I już tego nie pobiję! I nie o mnie będą opowiadać plotki - rzucił naburmuszony głos.
Ciemnowłosy zeskoczył z blatu i skierował się do blondyna.
- No to co? - przewiesił go przez ramię. - Idziesz ze mną, nie?
I wyszedł, niosąc na plecach nowo poznanego chłopaka o nieznanym dla niego imieniu.
- Zatem, jasnowłosy, czy natura była łaskawa i nadała ci jakieś zacne imię?
Przemierzał ulice pokryte już szarawą poświatą, gdy sobie przypomniał.
- Zapomniałem lodu! Eh, nie wracamy...
< Ruki? Tak trochę "Pokemonie! Wybieram ciebie" pod koniec xD >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz