Wbiegłem do domu i pierwszą osobą, którą ujrzałem była Alex. Stanąłem przed nią i spytałem, zabierając włosy z oczu:
- Widziałaś Leo?
Wzruszyła ramionami, podnosząc dłonie do góry w oznace niewiedzy. Westchnąłem zrezygnowany i usiadłem w ciemno purpurowym fotelu. Dziewczyna usiadła na kanapie, opierając się o podłokietnik, chociaż raczej wyglądało to, jakby ona leżała. Zobaczyłem na jej twarzy grymas złości - zmarszczony nos i zmarszczona przerwa między brwiami. Zszedłem z wygodnego fotela i przykucnąłem koło niej. Zapytałem zmartwiony:
- Co się stało?
Spojrzała na mnie pytająco. Westchnęłam, gdy nie dałem za wygraną i odparła:
- Tom... A raczej jego foch. Uciekł, znowu...
Westchnąłem i powiedziałem:
- To weź dowiedz się czy się w kimś nie zakochał, że tak zwiewa? Może ucieczki to wymówki, by się spotkać z jakąś szlachcianką czy coś w tym stylu?
- Wątpię, ale byłoby w porządku, gdyby znalazł sobie jakąś dziewczynę. Raczej bym jej nie polubiła, niewiele osób przypada mi do gustu, ale jeżeli jemu, by na niej zależało to w porządku. Jeszcze nie miał dziewczyny, znaczy wiesz, taki przelotny związek w wieku ośmiu lat. Ale to tyle, chyba, że aż tak mnie nie znosi iż nie mówi mi o swoich stosunkach z innymi dziewczynami.
- A co z tobą, Alex? - spytałem.
- W sensie?
- W sensie chodzenie z kimś, baraszkowanie albo chociaż flirt?
Popchnęła mnie na ziemię, ale ujrzałem na jej twarzy bardzo łagodny rumieniec, ale u niej to coś anomalnego.
Czyżby słaby punkt? - zapytałem siebie w myślach.
- Normalnie zawał! - krzyknąłem.
Spojrzała na mnie pytająco, zakrywając twarz włosami.
- Alex się zarumieniła! Święto narodowe!
- Przestań! - syknęła.
- Nie wstydź się, Alex. Każdy ma słaby punkt, przecież wiesz. A ja go mogę wykorzystać...
Spiorunowała mnie wzrokiem, więc przestałem się szczerzyć, jak głupi i zapytałem:
- To co, masz jakieś przeżycia związane z chłopakami albo z dziewczynami?
Patrzyła na mnie przez długi czas, mrużąc oczy i powiedziała:
- Nie twój interes.
- Właśnie, że mój. Chcę wiedzieć, kto jest w twoim typie.
Zamilkła. Położyłem dłoń na jej nodze i spytałem już poważnie:
- Jesteś dziewicą?
Wstała i wyszła z pokoju przez okno. Westchnąłem i ruszyłem na poszukiwania Leo. W międzyczasie zmieniłem wygląd na blondyna - taki kaprys. Przeszukałem okolicę domu, ale go tam nie było. Dom również obejrzałem i ruszyłem do miasta, by poszukać chłopaka. Słońce świeciło dość mocno, jak na tą porę roku, chociaż na niebie zbierały się chmury. Przeszukiwałem po kolei każdy zaułek, każdą szczelinę. Zaglądałem na każdego leżącego na ziemi człowieka, ale niestety nigdzie go nie widziałem. Gdy szedłem główną drogą, poczułem na twarzy drobne krople deszczu. Pytałem ludzi i kupców o trytona o fioletowych włosach, ale nikt go nie widział, a raczej nikt nie zwrócił na niego uwagi. Westchnąłem zrezygnowany i usłyszałem za sobą swoje imię. Odwróciłem się i ujrzałem chłopaka o czarnych włosach i brązowych oczach. Uśmiechał się do mnie perliście, a ja już doskonale wiedziałem, kto to jest. Był to mój były, Dominic. Z Dominickiem byłem najdłużej zaraz po Leosiu. A rozstaliśmy się z nieznanego dla mnie powodu, tak jakoś wyszło. Podszedłem do niego z uśmiechem. Powiedział:
- Miło mi ciebie widzieć, Joe.
- Mi ciebie też... Co tu robisz?
- Przeprowadziłem się... Da Vergen mi się znudziło. Kogoś szukasz?
- Takiego trytona. Nie widziałeś przypadkiem chłopaka o fioletowych, długich włosach?
Pokiwał przecząco.
- Hej, może pójdziemy opić nasze spotkanie, co? Albo chociaż zjeść coś w karczmie.
Rozejrzałem się, nie wiedząc, co zrobić, ale w końcu stwierdziłem, że nic się nie stanie, jeśli pójdę. Po drodze poszukam Leonardo. Ruszyliśmy w stronę wielkiego budynku i po chwili byliśmy w środku. Jak zwykle, było pełno ludzi. Rozejrzałem się po pomieszczeniu w poszukiwaniu wolnego miejsca i zdziwiłem się, gdy ujrzałem Leo, a potem wkurzorzyłem, gdy zobaczyłem jego sąsiada. Postanowiłem udawać iż nie zauważyłem mojego trytona może było to dziecinne, ale jakoś chciałem się zemścić za jego ucieczkę. Spojrzałem na Dominica i uśmiechnąłem się do niego. Wskazałem dłonią wolny stolik, do którego szybko się skierowaliśmy. Usiadłem na przeciwko czarnowłosego i zaczęliśmy rozmawiać. Po chwili przyszła kelnerka o brązowych włosach i zapytała:
- Co podać?
- Butelkę wiśniówki - odparł Domin.
***
Po wypiciu dwóch butelek alkoholu
Jak zwykle przegrałem zakład z Dominickiem o to, kto ma silniejszą głowę. Powiedział, wstając:
- Dobra, Joe, koniec zabawy. Zbieram ciebie do twojego domu. Pamiętasz jeszcze, gdzie mieszkasz?
Kiwnąłem głową. Wziął moją rękę i zawiesił ją na jego szyi. Byłem jeszcze świadomy, tylko moje ciało zachowywało się jak galaretka. Gdy przechodziliśmy koło stolika Leo, zabrałem kończynę z szyi ciemnowłosego i nachyliłem się nad trytonem. Szepnąłem, chcąc, żeby poczuł zazdrość:
- Hej, skarbie. Zezwolisz na mój skok w bok z Dominisiem?
Odsunąłem się i położyłem dłoń na ramieniu mojego byłego chłopaka. Dominic przeprosił Leonardo oraz Zevrana i zabrał mnie z budynku. Na dworze było chłodno, a nawet można stwierdzić, że było cholernie zimno, dlatego dość szybko otrzeźwiałem. Pokierowałem go, którędy ma iść. Po pewnym czasie znaleźliśmy się na ganku domu Alex. Usiadłem na schodach, a Domiś koło mnie. Położył dłoń na moim kolanie, a ja położyłem głowę na jego ramieniu. Spytał:
- Ten fioletowowłosy to twój chłopak, prawda?
- Tak - odparłem.
- Szkoda... Joe, wiesz... - przerwał.
Spojrzałem na niego, a później w miejsce, w które patrzył...
< Leoś? Czyż to ty? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz