Przez plecy miałam przerzucony wiotki i prawie pusty plecak, a w dłoni trzymałam jabłko. Zaczęłam je gryźć, przechodząc przez spowitą w pomarańczu polanę zboża. Nim to zauważyłam, znalazłam się w lesie. Czułam silny zapach ziemi i wilgoci.
Zastrzygłam uszami, słysząc łamiącą się gałązkę. Sięgnęłam do pochwy sztyletu przy pasie. Rzuciłam wzrok w stronę dźwięku, po chwili z krzaków wybiegła wiewiórka. Uśmiechnęłam się niemrawo i podeszłam do kamienia. Przysiadłam na nim i odłożywszy owoc na bok, ściągnęłam buty. Wcisnęłam wielkie i odrobinę ciężkie wiązane buty do plecaka i ruszyłam dalej, bez większego celu.
Im dalej byłam, tym ciszej było. Żadnych ćwierków ptactwa, żadnych pękających gałązek. Było na tyle cicho, że zaczęło dudnić mi w uszach i zaczęłam czuć dziwny nacisk na głowę.
Zmarszczyłam zniesmaczona brwi i zacisnęłam mocno powieki. Odrzuciłam jabłko w bok i otworzyłam oczy. Ziemia pod moimi nogami była lodowata, aż zaczęły boleć mnie stopy. Spojrzałam w dół, a później rozejrzałam się po bokach. Po prawej stronie nic nie było, jednak po lewej już tak - wielka ciemna dziura w skale, którą chyba nazywało się grotą. Nastawiłam uszy, chcąc usłyszeć, co może tam być.
Usłyszałam pieśń lub wiersz:
Pierwszego dnia zjawia się On,
Drugiego dnia gładzi najwyższe rody, zostawiając z nich dziewki,
Trzeciego dnia zabiera pięć z nich,
Czwartego dnia staramy się zapomnieć i nie słyszeć ich krzyków,
Piątego dnia wraca jedna z nich, lecz nie jest już sobą,
Szóstego dnia powraca On i podpala część domów,
Siódmego dnia...
Siódmego dnia...
Ruszyłam wgłąb ciemności, zapalając mały promyk na dłoni. Pieśń zaczynała się cały czas żeńskim głosem, lecz urywała się w tym samym momencie. Po woli zaczynałam dostrzegać w oddali słaby promyk ogniska. Poprawiłam plecak i szłam dalej. Po chwili coś przebiegło mi po stopie, przez co aż podskoczyłam. Skarciłam się w głowie za zbyt mocne odczuwanie panującej tu aury. Ognisko było coraz bliżej, a ja dopiero wtedy ujrzałam zniszczoną bramę miasta. Wyglądała jakby była zniszczona przez coś ogromnego.
Czyżby smok...?
W końcu znalazłam się w wielkim pomieszczeniu, jakby powitalnym dla przybyszów. Obróciłam się na pięcie, przyglądają się pomieszczeniu. Zgasiłam płomyk na dłoni i po chwili byłam przy ogromnym ognisku w centrum metropolii krasnoludów, lecz nie w Arau Delve. Czułam się odrobinę przytłumiona tym, że domy nie były rozmieszone, jak w ludzkich czy elfickich miastach - koło siebie - tylko nad sobą. Budynki ciągnęły się aż po sufit. Ponownie obróciłam się kilkakrotnie na pięcie, dopiero przy trzecim obrocie ujrzałam pod jednym z budynków siedzącą plecami do mnie kobietę. Mimo wszystko, ona, jak na krasnoluda była bardzo wysoka. Miała ciemne włosy.
Znów usłyszałam tą pieśń. Zaczęłam:
- Przepraszam...? - nie odwróciła się w moją stronę, prychnęłam. - Co się stało siódmego dnia?
Wskazała, jakby potrafiąc na pamięć, ścianę. Spojrzałam za siebie i ujrzałam mnóstwo krasnoludów przygwożdżonych do ściany i nabitych na skalne ostrza. Zamarłam, a moje powieki ze zdziwienia rozszerzyły się chyba do maksimum. Zabrakło mi słów w gardle, chociaż miałam jedno pytanie, może i dwa: Kto i dlaczego. Minimalnie zniechęciło mnie to do dalszego zwiedzania tego miejsca, lecz stwierdziłam, że przecież zawsze uwielbiałam kryminalne książki, choć zwykle działy się w wielkich rezydencjach, chyba fetysz autora, oraz zawsze uwielbiałam te "nieprzewidywalne" historie o bohaterze, który pokonał smoka, bo była to jego misja. Choć miałam przeczucie, że w tym przypadku będzie to bez nagrody - zapewne nawet nie dostanę zgniłej ręki córki króla. Westchnęłam i podrapałam się po głowie w zamyśleniu. Co zrobić?
Żeby zyskać czas na zastanowienie, lecz nie w towarzystwie tej kobiety, skierowałam się w stronę budynków. Byłam zaskoczona, że miasto pod ziemią może być aż tak czyste. Weszłam do jakieś knajpy, już odczuwając głód. Było ciemno, lecz nie na tyle, żebym nic nie widziała. Weszłam, bez jakiegoś uczucia wyrzutów sumienia, które wtedy powinno nastąpić. Zajrzałam do chlebaka, odkładając plecak na bok - był twardy, jak skała, gdybym rzuciła nim w orka zapewne by stracił życie, przy chybionym rzucie tylko przytomność. Przejrzałam resztę szafek, jakiś skrytek, nie znalazłam nic oprócz złotych przedmiotów. Kilka zebrałam - przydadzą się. Wyszłam z budynku i zrezygnowana skierowałam się w stronę wielkiej dziury, która okazała się być korytarzem. Ściany były pokryte wizerunkami krasnoludów w ciężkich i zdobnych zbrojach. Przejechałam palcami po skalnej nawierzchni i szłam przed siebie. Ujrzałam jakby salę uhonorowania umarłych krasnoludów. Szłam dalej aż w końcu znalazłam się przy zejściu do kopalni. Wsiadłam do dziwnego urządzenia, którego nigdy wcześniej nie widziałam i pociągnęłam za dźwignię. Wystraszyłam się, gdy zaczęłam gwałtownie jechać w dół i złapałam za metalową ściankę. Szybko sobie przypomniałam, do jakich słów pasowało to wszystko - wagonik i tory.
Gdy chwila zaskoczenia u mnie minęła zachichotałam i krzyknęłam zachwycona. Przymknęłam oczy i wyciągnęłam ręce do góry. Otworzyłam powieki i ujrzałam skręt w lewo. Złapałam się mocno za wagonik. Przyglądałam się prześwitą pomiędzy skałami. Po chwili ujrzałam w oddali ścianę. Myślałam, że to ustrojstwo samo wyhamuje, jednak nie. Złapałam za jakąś dźwignię w pojeździe, lecz nie zadziała. W końcu ją urwałam i byłam zmuszona wyskoczyć. Poturlałam się po ziemi i wstałam. Odrzuciłam metalowy drążek w bok i poprawiłam swoje ubranie. Fuknęłam pod nosem i spojrzałam przed siebie.
Uchyliłam usta z zaskoczenia, widząc ogromną jaskinie, której końca nie było widać. Dobry kawałek ode mnie ujrzałam jakieś niskie istoty w czarnych kapturach. Nie wiedziałam, jakie to są istoty, ale wiedziałam, że na pewno nie są to tutejsi mieszkańcy, ponieważ byli za niscy na krasnoludów. Przykucnęłam i chciałam podsłuchać ich rozmowę, ale, niestety, mówiły w dziwacznym i niezrozumiałym dla mnie języku.
Po około trzydziestu minutach myślałam, że będę zdana na walkę z nimi, lecz usłyszałam niski głos, lecz roznoszący się po jaskini głos, mówiący:
- Miniony, chodźcie tu.
Stworzenia aż podskoczyły i ruszyły pędem na swoich krótkich nóżkach. Odetchnęłam z ulgą i ruszyłam przed siebie. Pobiegłam za wielki kamień z czarnymi bruzdami na powierzchni i oparłam się o niego. Rozejrzałam się po jaskini, upewniając się, czy nie ma nigdzie smoka i chcąc mieć rozeznanie w terenie. Ujrzałam kupkę złotych przedmiotów. Nawet nie kupkę, wielką kupę, górę złotych rzeczy. Aż rozbolała mnie głowa od odbijającego się od nich ognia.
Światło raziło mnie po oczach, jednocześnie kusząc do zgarnięcia tego całego złota.
Niestety po tatusiu miałam słabość do błyszczących, świecących i drogocennych surowców. Nigdzie nie było smoka, jednak ja wciąż czułam się niepewnie. Oczywiście, łatwiej (chyba), nie raczej spokojniej byłoby pozbyć się wielkiego latającego bydlaka, ale nie byłam na tyle cierpliwa, żeby męczyć się z przerośniętą jaszczurką. Skierowałam się cicho w stronę zgromadzenia złotych przedmiotów. Przejechałam palcem po złotym napierśniku i nastawiłam uszy, tak dla pewności, że nic mi nie zagraża. Uśmiechnęłam się lekko i zaczęłam ubierać i zbierać przedmioty, które wyglądały na cenne. Cicho stwierdziłam:
- Jakoś nie było to trudne...

http://img03.deviantart.net/6d1a/i/2015/113/8/e/avarice_by_kate_fox-d8qs0aa.jpg
< Ktoś? Może ktoś odpisze zbulwersowanym smokiem lub coś w tym rodzaju? xD Ogólnie będę pod wrażeniem jeżeli ktoś przeczyta całe te opowiadanie xD >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz